Klaus Bachmann.- Polskie mity uchodźcze. Dla Niemców uchodźcy to nie terroryści.

Polskie mity uchodźcze. Dla Niemców uchodźcy to nie terroryści

Klaus Bachmann, profesor Uniwersytetu SWPS
 
A A A
5 września 2015 r. Tego dnia w poszukiwaniu azylu do Monachium przyjechały setki uchodźców
5 września 2015 r. Tego dnia w poszukiwaniu azylu do Monachium przyjechały setki uchodźców (MICHAEL PROBST/AP)
W Polsce islam, uchodźcy i terroryzm tworzą skrót myślowy, który napędza potworny lęk przed wszystkim, co jest obce.
Zgodnie z utartą, powszechnie akceptowaną w Polsce interpretacją ostatnich wydarzeń we wrześniu 2015 r. niemiecka kanclerz Angela Merkel podjęła decyzję o "wpuszczeniu do Niemiec ok. miliona uchodźców z Bliskiego Wschodu" i w tym celu "szeroko otworzyła drzwi". Albo, jak niektórzy do dziś piszą, "zaprosiła ich."

Od tego czasu wielu Polaków (a szczególnie prorządowi publicyści i politycy rządowi) wciąż czeka na tę chwilę, gdy Niemcy zaczną żałować tej decyzji. Z kolei wielu komentatorów w Niemczech nie może się doczekać, kiedy to Polacy zaczną żałować, że rząd Beaty Szydło nie przyjął uchodźców i torpeduje unijną decyzję o relokacji.

Dla obu stron tego sporu mam przykre wiadomości: żalu nie widać po żadnej ze stron. W wyniku kampanii wyborczej, ksenofobicznego nastawienia części polskich mediów i polityki rządu pierwotnie przychylna przyjmowaniu uchodźców większość błyskawicznie zmieniła się w mniejszość.

***

Od października 2015 r. rośnie w Polsce liczba tych, którzy wiążą zamachy terrorystyczne z napływem uchodźców i z ulgą myślą o tym, że w Polsce prawie nie ma muzułmanów. Teraz w Polsce islam, uchodźcy i terroryzm tworzą skrót myślowy, który napędza potworny lęk przed wszystkim, co jest obce.

Warto zaznaczyć, że ten skrót myślowy jest nowy - spowodowany kampanią wyborczą.

W owych 14 latach, które minęły od 11 września 2001 r., w sondażach Polacy uchodzili za mniej islamofobicznych niż wiele społeczeństw zachodnioeuropejskich, a na islam patrzyli jak na każdą inną religię - neutralnie albo z sympatią. Niewielka mniejszość kojarzyła go z przemocą i terroryzmem, mimo kolejnych zamachów w Londynie, Madrycie i Paryżu.

***

Niemcy też niczego nie żałują, ale z dokładnie odwrotnego powodu: poza częścią (też nie całą) prawicowo-populistycznej Alternatywy dla Niemiec i pozaparlamentarnej skrajnej prawicy nikt nie łączy napływu uchodźców, rzekomego "otwarcia drzwi" przez Merkel i islamu z terroryzmem.

Tydzień temu wróciłem z niemieckiej prowincji, gdzie spotkałem ludzi, którzy angażują się w pomoc dla uchodźców i jednocześnie boją się zamachów, ale na pytania o związkach uchodźców z terroryzmem, które w Polsce nieustannie zadają mi dziennikarze, kręcili głową: "A co ma piernik do wiatraka?".

***

Ta olbrzymia rozbieżność między Polską i Niemcami ma kilka racjonalnych, historycznych i emocjonalnych powodów. Do tych racjonalnych należy w Polsce nieznany fakt, że przed 2015 r. corocznie opuszczało Niemcy ok. 800 tys. mieszkańców - wyjeżdżają do USA, Kanady, Australii, przenoszą się do ciepłych krajów UE. Do tego problemy demograficzne - niska dzietność kobiet, starzenie się społeczeństwa - są podobne do tych w Polsce.

To wszystko sprawia, że już nie tylko na wschodzie Niemiec całe regiony się wyludniają. Aby utrzymać status quo, Niemcy musiałyby co rok przyjmować ok. połowy miliona imigrantów. Gdyby Merkel rzeczywiście, jak głosi wieść gminna, "zaprosiła" milion uchodźców, toby zrobiła dobrze, ale i tak rozwiązałaby problem tylko na dwa lata.

Szkopuł w tym, że kiedy ona wykonywała te przyjazne gesty wobec uchodźców, to (według szacunków niemieckiego MSW) 800 tys. z nich już było w drodze do Niemiec. W rzeczywistości Merkel robiła po prostu dobrą minę do sytuacji, nad którą nie panowała i panować nie mogła.

Nikt bowiem nie otwierał niemieckich granic w 2015 r. - są otwarte od momentu wprowadzenia systemu Schengen na początku lat 90. Nie ma ani posterunków, ani policjantów, którzy mogliby je zamykać. Dawny Bundesgrenzschutz (niemiecka straż graniczna, teraz Bundespolizei) pracuje wewnątrz kraju, ochraniając dworce i lotniska, a dawni celnicy tropią narkotyki i pracujących na czarno.

Inni politycy, jak bawarski premier i szefowie AfD, woleli udawać, że powstrzymanie tej fali migracyjnej było możliwe. Merkel otwarcie przyznała, że jedyne, co państwo mogło zrobić, to po prostu przyjmować, rozdzielić i integrować tych ludzi.

***

I tu mamy kolejne nieporozumienie: ani w Berlinie, ani w Brukseli nigdy nie było polityka, który chciał, aby Polska lub inne kraje na wschodzie UE przyjęły uchodźców od Niemiec. To było niemożliwe, bo trzeba by ludzi, którzy już byli tam, gdzie chcieli dotrzeć, siłą przesiedlić do krajów, do których nie chcieli trafić.

Ani system dubliński, ani prawo niemieckie, ani konwencja genewska, ani europejska konwencja praw człowieka na to nie pozwalają. Cały program relokacji miał polegać na tym, aby rozdzielić uchodźców znajdujących się w Grecji i we Włoszech (i później w Turcji) do wszystkich krajów UE. Ale nadal w Polsce jest sporo ludzi, którzy są przekonani, że UE chciała Polskę zmusić do przyjmowania imigrantów z Niemiec.

***

Zdumienie i oburzenie, z jakimi niemieccy komentatorzy śledzą polską debatę o terrorystach, którzy rzekomo za sprawą Merkel trafili do Europy i teraz nam zagrażają, mają też historyczne źródła.

Niemcy mieli i mają duży problem z terroryzmem - ale on ma się nijak do islamu. W latach 70. i 80. skrajnie lewicowa Frakcja Czerwonej Armii zabijała więcej ludzi, niż kiedykolwiek zginęło w Niemczech z rąk islamistów. W latach 90. Narodowosocjalistyczne Podziemie (NSU), organizacja terrorystyczna skrajnej prawicy, zabiło dziesięć osób, w tym młodą policjantkę. Największy zamach wMonachium to nie masakra z ubiegłego tygodnia, której sprawcą okazał się zafascynowany Breivikiem rasista popierający AfD, lecz zamach na Oktoberfest w 1980 r., w którym zginęło 12 osób i ponad 200 zostało rannych. Sprawcą też był członek skrajnie prawicowej organizacji konspiracyjnej.

***

Przykład zamachowca z Monachium pokazuje też, dlaczego tak popularne w polskich debatach przeciwstawienie Niemców imigrantom jest dla Niemców mało zrozumiałe. W Niemczech już przed "otwarciem drzwi" żyło ponad 16 mln obywateli z "pochodzeniem migracyjnym" - to znaczy albo oni, albo ich przodkowie urodzili się poza obecnymi granicami Niemiec. Pochodzą z Turcji, Rosji, Polski, dawnej Jugosławii i innych krajów UE. Ponadto mieszka w Niemczech 10 mln obcokrajowców, czyli ludzi bez obywatelstwa niemieckiego.

To oznacza, że statystycznie w każdej rodzinie jest ktoś, kto w Polsce uchodziłby za obcego. Taka debata jak w Polsce, która utożsamia muzułmanów albo nawet wszystkich imigrantów z terrorystami, w Niemczech rozsadzałaby miliony rodzin. Kiedy członkowie polskiego rządu obwiniają jakąś bliżej niezdefiniowaną "politykę multikulti" albo "błędną politykę imigracyjną" o zamachy terrorystyczne, to znajdą zrozumienie wyłącznie w Polsce. W Niemczech wywołuje to co najwyżej politowanie i niesmak, z wyjątkiem tych kręgów, do których PiS nie chciałby być zaliczony: AfD i NPD. Oni mówią to samo.

***

Czy to oznacza, że Niemcy się nie boją? Wręcz przeciwnie: sondaże od kilku lat pokazują wzrost niepewności i lęku, a wybory - postępującą polaryzację systemu partyjnego. Ale to się zaczęło już od kryzysu na Ukrainie i powodem tej polaryzacji nie jest obecność imigrantów albo kojarzenie ich z zamachowcami. Powodem jest ogólna sytuacja w Europie, od Brexitu przez wzrost poparcia dla skrajnej prawicy i partii populistycznych w Austrii, Francji i w USA, zamachy w innych krajach po kryzys w Turcji, który dotyka kilka milionów obywateli niemieckich osobiście - dlatego że mają tam rodzinę, przyjaciół, interesy albo domki letniskowe.

Na tych lękach rośnie AfD, ale rośnie też poparcie dla tych partii, które uchodzą za najbardziej proimigracyjne: Zielonych i CDU. Dlatego powstanie koalicji partii przyjaznych imigracji albo nawet lewicowo-zielonej jest w Niemczech bardziej prawdopodobne niż np. scenariusz polski albo austriacki.

Dla Polski jest to jednak zła wiadomość - każdy inny niemiecki rząd będzie bardziej prorosyjski, mniej chętny wobec krajów Grupy Wyszehradzkiej, bardziej skłonny do zamykania się w mniejszej UE i bardziej antyamerykański niż obecny rząd Angeli Merkel. 

Comentarios